top of page

Skrępowani Europejczycy czyli quid pro quo

  • Paweł Sieger
  • 7 maj 2015
  • 9 minut(y) czytania

homo sapiens  6.jpg

Dziennik Ustaw, 1988 nr 41 poz. 324 – ustawa o działalności gospodarczej z 23 grudnia 1988, wejście w życie 1 stycznia 1989. Ustawa Wilczka.

5 stron, 54 artykuły, zniesienie 14 ustaw, wprowadzenie 11 koncesji.

Według Andrzeja Sadowskiego z Centrum im. Adama Smitha ustawa gospodarcza przygotowana przez ostatni „komunistyczny” rząd jest „niedościgłym wzorem”. To pewna przesada, ale oddaje ocenę owego aktu prawnego przez pryzmat tego co działo i zadziało się później.

Ale skąd taka ocena? Bo wprowadzała i przywracała gospodarczy liberalizm, którego od wybuchu Wielkiej Wojny, czyli od 1914 roku, w Europie nie było.

14 października 2014 – równanie Barroso

6.100 = 700 = 25% = 27% = 33.000.000.000 euro

Wyjaśnienie:

14 października 2014 odchodzący ze stanowiska szefa Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso, czyli poprzednik Donalda Tuska, pochwalił się licznymi sukcesami w zbożnym dziele uzdrawiania europejskiej gospodarki. Między innymi dowiedzieliśmy się, że:

6.100 [a nawet trochę ponad] - to liczba unijnych przepisów, które w latach 2005-2014 zostały zlikwidowane dzięki wytężonemu i pełnemu poświęcenia działaniu ludzi Jose Manuela Barroso;

700 [prawie] – to liczba ekspertyz, raportów i opracowań oceniających skutki unijnych regulacji, które powstały by zlikwidować pozycję powyżej;

25% - to o tyle w efekcie udało się zlikwidować „obciążenia administracyjne” dla biznesu;

27% - a o tyle procent zostały, w związku z tym, zredukowane koszty dla przedsiębiorców;

Zaś 33.000.000.000 to oszczędności – bo suma pozycji pierwszej, trzeciej i czwartej oznacza, że w efekcie właśnie tyle rocznie oszczędzają przedsiębiorcy w Unii Europejskiej; 33 MILIARDY EURO;

To nie jest jakieś moje widzi-mi-ci-się. To jest oficjalna informacja, którą można bez większego wysiłku znaleźć. A teraz krótko, jeszcze raz, żeby dotarło:

Przez dziewięć lat w pocie czoła likwidowano ponad sześć tysięcy różnych unijnych przepisów [których wprowadzenie sporo kosztowało!] i żeby to wszystko zrozumieć zlecono sporządzenie prawie siedmiuset ekspertyz oraz odtrąbiono sukces.

„Ustawa Wilczka” z 23 grudnia 1988, wejście w życie 1 stycznia 1989. Zaczęło się dziać a potem „wybuchła Niepodległa”, zmienił się „system”, nastało nowe i rozpoczęło się majstrowanie przy „prawie” oraz tworzenie nowego „prawa” – a potem jeszcze na ustawę o podatku dochodowym [PIT] trzeba było poczekać dwa i pół roku, na ustawę o „podatku od towarów i usług oraz o podatku akcyzowym” [czyli VAT] ponad cztery, następnie Aleksander Kwaśniewski ogłosił, że nie jest już komunistą tylko socjal-demokratą, Jaruzelski został Prezydentem, zaczęły działać komercyjne stacje radiowe, w kioskach pojawiły się nowe, niereżimowe tytuły, za kilka lat nadawanie uruchomi pierwsza prywatna stacja telewizyjna a przyszły Prezydent UE Donald Tusk, wyjściowo konserwatywny liberał, przeistoczy się w socjal-demokratę.

Żeby było zabawniej, to:

- od chwili uchwalenia ustawa VAT była nowelizowana prawie 500 razy

- ustawa PIT tylko od 2000 roku praktycznie co miesiąc!

Trochę danych o kosztach „okołopodatkowych”:

- oficjalnie koszt poboru podatku PIT to raptem 5% [raptem, bo koszt poboru podatków lokalnych przez sołtysa to mniej więcej 10%], ale zsumowany koszt poboru podatku PIT to 40%, podatku CIT to 30%, podatku VAT to 20%.

- w budżecie państwa na 2015 rok wpływy z PIT mają wynieść prawie 45 miliardów, z CIT prawie 25 a z VAT niespełna 135 miliardów. Jeśli przyjąć szacunki prof. Bliklego, wtedy okaże się, że skumulowany koszt poboru tych trzech podatków to 40 miliardów, ale jak się ten koszt uzupełni o to co „płatnicy” muszą wybulić, albo stracić by podatek zapłacić, wtedy wyjdzie 80 miliardów, czyli dwa budżety MON a przeciętny czas potrzebny statystycznemu przedsiębiorcy na zapłacenie podatku to prawie 300 godzin rocznie, czyli półtora miesiąca pracy [chociaż akurat przedsiębiorcy pracują znacznie dłużej niż urzędnicze i ustawowe sto osiemdziesiąt godzin miesięcznie]!

I tu mała informacja „by the way”:

Owe 80 miliardów plus to co rokrocznie w kolejnych budżetach Ministerstwa Wojny jest przewidziane na zakupy oznacza, że w półtora roku można zrealizować dziesięcioletnie plany modernizacyjne armii i za pięć lat mamy najnowocześniejszą armię w Europie, własny projekt „Manhattan” i jeszcze znajdą się pieniądze by wysłać cały OPZZ i Solidarność w misję „one way ticket” w okolice pierścieni Jowisza.

Stąd moje małe pytanie:

A jak między Stargardem, Wałbrzychem, Przemyślem i Braniewem zaczną lądować zielone ludziki to lepiej mieć wyszkoloną armię z nowoczesnym sprzętem, czy pięciokrotnie liczniejszą armię darmozjadów urzędniczych ze służbowymi laptopami i długopisami z logo jednej, czy drugiej firmy consultingowej przygotowującej program wygaszania czegoś-tam?

Wróćmy do UE:

unijne regulacje [po wspomnianych redukcjach] wciąż kosztują europejskich przedsiębiorców ponad 89 miliardów euro rocznie – a są to tylko koszty wynikające z istnienia europejskich przepisów, bo nie zapominajmy, że dochodzą jeszcze koszty krajowych regulacji, które w przypadku Polski, która zajmuje jedno z ostatnich miejsc w rankingu konkurencyjności w Europie, wynoszą ok. 60 miliardów złotych rocznie.

A to wszystko to tylko część problemu ponieważ dochodzą jeszcze:

- koszty biurokracji europejskiej [grubo ponad 60 miliardów euro w latach 2014-2020 na 55 tysięcy urzędników zarabiających od ponad 2,5 do 18 tysięcy euro miesięcznie];

- koszty finansowania europejskich programów, projektów, etc. [jak ostatni pomysł niejakiego Junckera; i tu uwaga – projekt Junckera to wyłożenie 21 miliardów euro i zlewarowanie się do 315 miliardów; gdy na początku lat dziewięćdziesiątych Bagsik i Gąsiorowski zastosowali podobny patent mieliśmy „aferę Art.-B”, ale gdy proponuje to „wysokiej rangi urzędnik europejski” to mowa nie o aferze a o pakcie prorozwojowym dla całej Europy; cymes];

Prognoza na ten rok dla gospodarki światowej – 3,5% wzrostu, czyli więcej niż dla całego XX wieku [mniej niż 3%]. Problem w tym, że owe 3,5 % robią Chiny [prawie półtora miliarda ludzi] i Indie [grubo ponad miliard ludzi] a dwie największe światowe gospodarki, czyli Unia Europejska i Stany Zjednoczone [bardzo niespełna miliard ludzi] ciągną wynik światowej gospodarki w dół: dla USA będzie to mniej niż 3 a dla UE lekko powyżej 0%.


Skoro od lat wiadomo jak wielka jest skala marnotrawstwa, ile pieniędzy jest wydawanych na rzeczy, sprawy, projekty, pomysły, kampanie, etc. niepotrzebne i szkodliwe, to dlaczego wciąż jest jak jest a zapowiada się, że będzie jeszcze gorzej?

Bo to się opłaca. Bo to jest równanie z dwiema „wiadomymi”:

- pierwsza „wiadoma”: w mętnej wodzie łatwiej łowić, więc tzw. klasie politycznej - a szerzej: biurokratyczno-politycznej – taki system najzwyczajniej w świecie się opłaca [na zasadzie: się nie narobić, ale swoje zarobić], bo gdyby było normalnie, wtedy owa „klasa” musiałaby szukać posad kasjerów w hipermarkecie [a i to nie wiadomo, czy z taką złodziejską przeszłością znaleźliby kogoś kto by ich do roboty przyjął];

- druga „wiadoma”: świadomie lub nie ludzie czują, że normalnie być nie może, więc jedyne wyjście by „wyjść na swoje”, to się załapać do tych, którzy golą a nie do tych, którzy są goleni; stąd taka zawziętość rozmaitych „grup społecznych” walczących o utrzymanie i rozszerzenie przywilejów zawodowych.

Skoro mimo wszystkich przeszkód polska gospodarka jeszcze się rozwija, jeszcze komuś się chce pracować i rok w rok wzrost jest na poziomie ok. 3%, to zastanówcie się Szanowni Czytelnicy, ile by ten wzrost wynosił, gdybyśmy funkcjonowali w normalnym kraju, jak szybko dogonilibyśmy poziom państw zachodnich i jak szybko Europa uwolniona z biurokratyczno-politycznej pajęczyny wróciłaby na pozycję światowego leadera w tempie rozwoju.

Ale…

Ale tylko w Polsce powrót do zatrudnienia w biurokracji na poziomie roku 1989 [czyli tego, w którym represyjny, totalnie totalitarny i omnipotentny system komunistyczny został – podobno – zlikwidowany] oznaczałby wysłanie na bruk prawie pół miliona urzędników.

Czy jakakolwiek siła polityczna zdecydowałaby się na taki krok? Przecież niejako z automatu straciłaby poparcie tych ludzi i ich najbliższych. A kto zaryzykuje odcięcie się od dwumilionowego elektoratu?

Wróćmy jeszcze na chwilę do „ustawy Wilczka”.

Na pięciu stronach zawierała 54 artykuły a w konsekwencji aż 14 innych ustaw straciło moc – „komunistyczny” minister „komunistycznego” rządu wprowadził liberalną ustawę, która według wielu wciąż jest niedościgłym wzorem. Ale to były czasy rządu robotników, chłopów i inteligentów pracujących.

Dziś prawie nie ma robotników, chłopów też tylko kilku a cały naród jest wyjątkowo umagistrowiony i wszyscy pracują, chyba że akurat nie pracują bo są bezrobotni.

Od kilku miesięcy trwa – oczywiście intensywna i prorozwojowa – praca w Ministerstwie Gospodarki, czego efektem ma być ulżenie doli przedsiębiorców i pracowników. W związku z tym na święta Bożego Narodzenia i do tzw. konsultacji trafił „projekt założeń projektu ustawy – Prawo działalności gospodarczej”. Projekt liczy sobie drobne 58 stron [z czego trzy to spis treści], zaczyna się od opisania: potrzeb regulacji, celu regulacji, sposobu regulacji oraz zakresu regulacji, po czym następuje dziewięć rozdziałów podstawowych i sześć uzupełniających. W ustawie mamy też listę tylko 90 koncesji [w „ustawie Wilczka” było ich aż 11].

Stan na dziś – po ponad czterech miesiącach wiekopomny projekt trafił pod obrady Stałego Komitetu Rady Ministrów. I zostały jeszcze dwa szczeble do przebrnięcia [Komitet do Spraw Europejskich oraz Rada Ministrów], by wiekopomne dzieło trafiło do Sejmu.

Żeby było śmieszniej to, w tym samym ministerstwie, równocześnie trwają prace nad nowelizacją ustawy o swobodzie działalności gospodarczej a sam projekt zmian to dokument liczący 11 stron…

K’woli uzupełnienia informacji – straty z powodu rosyjskiego embarga to 2 miliardy rocznie, straty z powodu chorych przepisów to 60 miliardów.

Ale czego oczekiwać od ludzi, którzy jadą na targi żywności do krajów arabskich i reklamują… wieprzowinę? [targi w Abu Dabi, listopad 2014].

Kolejny przykład z rodzimego podwórka – raport Hausnera o kosztach złego „prawa” dla budownictwa. Dowiadujemy się z niego, że jakieś 30% kosztów wybudowania 1 metra kwadratowego mieszkania, to efekt durnych przepisów. Oznacza to, że gdyby nie przepisy mieszkania byłyby o 30% tańsze, albo za tę samą cenę o ponad 40% większe. Jeśli więc tzw. „państwo” w programie MdM dopłaca 30%, to oznacza to tylko, że zwyczajnie zwraca inwestorowi kasę, którą ten musi wywalić, bo w Polsce obowiązuje chore „prawo”.

I właśnie dzięki takim regulacjom Polska jest na 168 pozycji na 185 badanych państw, jeśli chodzi o sprawy związane z tzw. „pozwoleniami na budowę”

Oszczędnością i pracą ludzie się bogacą – tak było kiedyś i dzięki takiemu podejściu Europa zawojowała cały świat.

A dziś?

Dziś komisarka Bieńkowska lamentuje, że UE jest zbiurokratyzowana, przeregulowana, IV Rzesza wprowadzając swoje rozwiązania [np. płaca minimalna] może zahamować rozwój gospodarczy [jakby w ogóle jakiś dało się zaobserwować] i działa na niekorzyść „wspólnego rynku” a poza tym ona biedna komisarka wciąż napotyka na opór różnych takich.

Prawda jest jednak taka, że komisarka Bieńkowska to nie żadna „Konradka Wallenrodka”, ale „nieodrodna córa systemu”, którego patronem jest min. niejaki Donaldu – robić swoje geszefty po cichu a na głos pieprzyć dyrdymały, bo durnowaty leming łyknie wszystko jak jakiś dziabnięty w mózg pelikan.

Na koniec – i jako wyjaśnienie skąd w ogóle temat – odrobina „historii najnowszej” opowiedzianej wspak.

Ze trzy tygodnie temu kandydat na najważniejszy stolec w Republice Nadwiślańskiej szumie ogłosił, stojąc w sejmowych kuluarach, że najwyższy czas coś zmienić i on – kandydat – posiada odpowiedni pomysł co i jak należy uczynić. Pogmerał w kieszonce i wyciągnął projekt „ustawy Wilka” – że niby już nie jakaś tam „ustawa Wilczka”, ale prawdziwego i konserwatywno-liberalnego drapieżcy Wilka. A sam pomysł sprowadza się do prostego, krótkiego [raptem kilka artykułów] „aktu prawnego” stworzonego zgodnie z zasadą: co nie jest zabronione, jest dozwolone a szanowne „państwo” niech się od ludzi odpieprzy. Idea więc ze wszech miar słuszna i konieczna. Ale…

Ale pojawił się pewien problem, bo jakoś tak zupełnie przez przypadek okazało się, że zaprezentowana „narodowi” twórczość kandydata przypomina dzieło, które wyszło spod pióra kogoś kto zupełnie i totalnie nie nazywa się Wilk.

Trochę przekomarzań, kilka złośliwości, garść dowodów i stanęło na tym, że generalnie i zasadniczo, to rzeczywiście autorem jest ktoś inny, więc doszło do pewnej [niezamierzonej!] niezręczności oraz, że – oczywiście - nie można mówić, iż kandydat komukolwiek cokolwiek zajumał, tylko że przekaz był niezbyt zgrabnie skonstruowany i można było odnieść mylne wrażenie, ale wszystko już jest wyjaśnione.

I przy tym pozostaniemy. Na razie.

10 lutego Janusz Korwin-Mikke oficjalnie przekazał komisarce Bieńkowskiej projekt ustawy przywracający normalne zasady prowadzenia biznesu. Projekt autorstwa absolutnie nie-Wilka, tylko Pawła Budrewicza [tak, tak – to ten projekt kandydat na stolec prezentował w Sejmie pod koniec kwietnia br.].

Tekst króciutki - raptem 10 artykułów, z których sześć opisuje zasady prowadzenia biznesu a reszta to przepisy przejściowe i to co ma przestać obowiązywać.

Tekst krótki, ale jakoś w biurze komisarki Bieńkowskiej od trzech miesięcy nie są w stanie wypluć z siebie niczego ponad mail, że jeszcze nad nim pracują [co dowodzi, że nie tylko aparat urzędniczy, ale i same komisarki oraz komisarze nadają się na śmietnik].

A skąd się wziął JKM i projekt Pawła Budrewicza?

Jakoś rok temu rozmawiałem z Andrzejem Sadowskim o pomyśle przywrócenia „ustawy Wilczka”. Ale ponieważ przeprowadzenie takiego pomysłu w Sejmie graniczy z cudem, to wymyśliłem sobie by zbudować koalicję w UE-parlamencie, która zaczęłaby taki projekt forsować. Ponieważ Andrzej Sadowski stwierdził, że pomysł jest ekstra, przystąpiłem do działania.

Najpierw spotkanie z JKM [wrzesień 2014] a potem dyskusja w zamkniętym gronie w siedzibie Centrum im. Adama Smitha [5 grudnia 2014; wśród uczestników był i Szanowny Kandydat].

W tak zwanym „międzyczasie” okazało się, że niczego nie trzeba tworzyć, bo Paweł Budrewicz [www.pawelbudrewicz.pl] takie coś przygotował. Spotkaliśmy się więc, pogadaliśmy i stanęło na tym, że trzeba wprowadzić malutkie poprawki a następnie „ruszać z koksem”. I JKM „ruszył z koksem” do komisarki Bieńkowskiej.

Okazuje się więc, że można stworzyć prosty, przejrzysty projekt i wcale nie potrzeba się rozpisywać na kilkudziesięciu stronach [na stronie Pawła cały tekst].

Jest jednak problem, mały problem, nawet problemik [czyli właśnie mały problem]:

czy Europa jest gotowa by wrócić do normalności, do korzeni?

Wiadomo, że polski Sejm łyka wszystko co przychodzi z „Europy” jak durnowaty pelikan, więc i nową ustawę Wilczka łyknie i jeszcze będzie się cieszył, że znów byliśmy awangardą. Tylko czy UE-biurwokraci łykną pomysł? Szczerze, niestety, wątpię. Ale próbować trzeba – w końcu „kropla drąży skałę”.


 
 
 

Comments


Ostatnie wpisy

SIEGERSWELT

Ad imaginem quippe Dei factus est homo

                                                                                             et

                                                                                            Ad maiorem Dei gloriam

bottom of page