top of page

Libertarianie polscy a Dekalog



Nie da się ukryć, że przestrzeganie Dekalogu jest pewnym wyzwaniem. 1. A to „nie będziesz miał bogów innych przede mną” a z drugiej strony bożek zakupów i „must have”; 2. „nie będziesz czynił obrazów” a z drugiej strony wszechobecna figuratywność, w tym religijna; 3. „nie będziesz wzywał imienia Boga” a z drugiej strony ciągłe wzywanie i proszenie; 4. „dzień święty będziesz święcił” a z drugiej strony zakupowy szał w galerii i jarmarczność świąt zredukowanych do świecidełek i pustych rytuałów; 5. „czcij ojca i matkę” a z drugiej bunt przeciw władzy rodzicielskiej, kłótnie i zrywanie kontaktów; 6. „nie będziesz mordował” a z drugiej strony legalna aborcja, pedofilia (tak, to też zbrodnia morderstwa, choć zamordowana jest dusza a nie ciało) i psychopaci grasujący przy autostradach (to szczególnie w kraju zamorskim); 7. nie będziesz cudzołożył” a z drugiej strony jak się nawinie fajna sąsiadka, sekretarka, czy kolega z pracy to „czemu nie”, przecież się nie wymydli; 8. a to „nie będziesz kradł” a z drugiej strony powszechne wałki i przekręty; 9. a to „nie będziesz fałszywie świadczył” a z drugiej strony permanentne rozmijanie się z prawdą; 10. a to „nie będziesz pożądał cudzego” a z drugiej strony powszechna zawiść i kombinowanie jak mieć to, co ma inny.

Oczywiście, Dekalog to tradycja raptem jednej czwartej ludzkości - ale to jest nasza „jednoczwartość”, nasza tradycja, na tym zbudowaliśmy świat norm, wartości, kultury prawnej.

Jednak prawie cała pozostała „trzyczwartość” akceptuje dekalogowy program minimalistyczny, czyli naukę rabiego Hillela:

Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe.

Wracając do Dekalogu – czy pomimo jego, powiedzmy, nieżyciowości i nieco skrajnych wymagań ktoś postuluje:

Słuchajcie ludzie! No, idea zasadniczo ok, nawet słuszna, ale trochę, jakby to powiedzieć, no, niezbyt życiowa, więc może jednak coś w tym zbiorze przesadnych zasad, że się tak wyrażę, pogmeramy i dostosujemy troszkie do współczesnego świata? Bo to, wicie-rozumicie, takie jakieś raczej bezsensowne te zapisy, skoro nikt i tak się do nich nie stosuje…

Przecież nawet homobiskup gwałciciel, grzmi, żeby „praw bożych” (użycie małych liter zamierzone) przestrzegać i to pod karą.

Oczywiście, biskup-gwałciciel grzmi, bo taka jego robota (i raczej niezbyt jest wierzący, bo gdyby był, to nie robiłby tego, co mu się robić zdarza…). Gdyby załapał się na ministra w rządzie narodowo-socjalistycznym, zwanym też konserwatywno-katolickim (jakim, qrva, cudem udaje się niektórym zrównać narodowy socjalizm z konserwatywnym katolicyzmem, ni el chooya nie kumam) to pieprzyprzyłby homobiskup-gwałciciel inne „prawdy objawione”.

Ale to inna bajka, tudzież klechda domowa.

Ludzie są niedoskonali. Gdyby było inaczej świat byłby ponury, życie byłoby nieciekawe a przedstawiciele gatunku homo sapiens recens płascy jak najbardziej płaski z najbardziej płaskich ekranów najnowocześniejszych i najbardziej optymalnych – bo bardzie optymalnych od tych które były bardziej optymalne wcześniej – telewizorów.

Rozumiem, że teraz potrzebne jest pewne wyjaśnienie:

Robię sobie jaja pisząc o „bardziej optymalnych”.

Choć można powiedzieć i napisać (kto mi zabroni?) „bardziej optymalne”, to jest to totalny bezsens – „optymalny” znaczy „the best”. „Bardziej optymalny” to taki sam idiotyzm i językowa chamska wulgarność jak „cofać się do tyłu” (można cofać się do przodu?), „schodzić w dół” (a można schodzić w górę?), albo „dedykowane dla” zamiast „dedykowane komu/ czemu”.

Podsumowując tę część – nikt przy zdrowych zmysłach nie kwestionuje Dekalogu. Nikt nie powie, że skoro zadanie, które stawia przed nami jest prawie niemożliwe do wykonania, to należy obniżyć poprzeczkę.

Zwyczajnie – to challenge, czyli w zamierającym starogóralskosłowiańskim „wyzwanie”.

Trzeba się z wyzwaniem zmierzyć i mierzyć a gość na górze wystawi rachunek, gdy staniemy przed Jego obliczem.

I tyle w temacie.

Tym temacie.

A teraz czas na gwałtowny zwrot akcji i przejście do libertarianizmu.

Nie wdając się w podziały w łonie libertarianizmu, można stwierdzić, że dla libertarianina:

Państwo to organizacja przestępcza o charakterze zbrojnym i należy je zniszczyć

Wszelkie podatki są nieakceptowalne. Także akcyzy, koncesje, pozwolenia. Nie ma mowy, by istniało coś takiego jak zgłaszanie „prowadzenia działalności gospodarczej”, etc.

Wydaje się oczywiste?

Otóż okazuje się, że nie!

A najbardziej przerażające jest, że nie jest oczywiste dla ludzi, którzy uważają się za libertarian.

Dowód:

Na stronie partialibertarianie.pl można znaleźć takie oto kwiatki:

- uproszczenie procedur zakładania działalności gospodarczej - a ja pytam: po co jakiekolwiek procedury?

- likwidacja zbędnych koncesji i pozwoleń – a ja pytam: jakie koncesje i pozwolenia są niezbędne?

- ograniczenie liczby możliwych podatków lokalnych – a ja pytam: a kto ustalać powinien lokalne podatki?

- wdrożenie półprywatnego systemu zdrowia (chyba powinno być „systemu opieki zdrowotnej”?) – a ja pytam: co to jest ?półprywatny”? trochę „państwowy”, trochę „prywatny”? połączenie woda z ogniem? I to ma działać?

- uproszczenie przepisów dotyczących pozwolenia na broń – a ja pytam: po co jakiekolwiek przepisy?

- etc., itd., itp.:

Jest tego więcej.

Najważniejszy wniosek płynący z lektury programu tzw. „libertarian” jest następujący:

- mniej więcej wiedzą czego chcą, ale nie do końca;

- mieszają to, co chcą osiągnąć z tym, jak należy to osiągnąć;

- nie wyzwolili się z myślenia, że państwo jest konieczne;

I ta ostatnia konstatacja jest najważniejsza – nie wyzwolili się z myślenia, że państwo jest konieczne.

Program libertarian musi być jak Dekalog:

Ma być to, to i to. Koniec kropka.

Nie ma zgody na podatki, koncesje, pozwolenia. Nie ma zgody na nieprywatne szkolnictwo i obowiązek edukacyjny. Nie ma zgody na jakiekolwiek reglamentowanie dostępu do jakichkolwiek narzędzi, które mogą służyć do obrony. Nie ma zgody na przymusowe składki zdrowotne, czy emerytalne.

I tak, qrva, dalej.

Program jest programem maksimum. Jak Dekalog. I nie ma, do cholery, przeproś.

Osobną kwestią jest sposób osiągnięcia celów, ale to zupełnie inny temat.

Ale jak osiągnąć te cele?

Z pewnością nie poprzez „partię polityczną”, bo to jest wchodzenie w państwową narrację, walka na polu wskazanym przez wroga i na jego warunkach.

Więc jak?

Samo edukowanie, czyli uzmysłowianie ludziom jak marnotrawione są ich pieniądze, które finansują „służbę zdrowia”, „edukację”, bezpieczeństwo”, „transport”, etc. nie wystarczy, bo ludzie – co do zasady – są matołami mającymi problem ze zrozumieniem związku przyczyna-skutek.

Czyżby pozostało tylko działanie ETApami?

Mam nadzieję, że nie.



Ostatnie wpisy

SIEGERSWELT

Ad imaginem quippe Dei factus est homo

                                                                                             et

                                                                                            Ad maiorem Dei gloriam

bottom of page